Dzień za dniem przemijał w mgnieniu
oka. Każdy taki sam. Każdy tak samo monotonny, beznadziejny,
mroczny. Słońce kontynuowało swą odwieczną wędrówkę po
niebie.
A ja nie potrafiłem przestać myśleć
o swoim bezcelowym życiu.
Całymi godzinami gapiłem się w
sufit, leżąc na łóżku w moim i Naia pokoju. To stało się moim
ulubionym zajęciem. Czasem nawet udawało mi się wyłączyć te
myśli, które przewiercały moją głowę na wylot. Czasami udawało
mi się skupić na książce. Ale nie dziś.
Nie dziś.
Zaledwie miesiąc temu członkowie
Drugiego Statku Cyrku opuścili na dobre Karasunę. W tym ja i Nai.
A Tsubame zabrał ten błazen z
Pierwszego Statku.
Chociaż nie...ona sama odeszła...
„Ty też mnie opuściłeś. Dlaczego
to zrobiłeś, Gareki?”
Chwyciłem się za włosy, mając
ochotę wyrwać je wszystkie z bezsilności. Na darmo powstrzymywałem
łzy. Bałem się płakać? Dlaczego? Byłem aż tak słaby, czy tak
silny?
Nieważne.
Yotaka...Tsubaki...Tsubame...Moi rodzice...moje dzieciństwo...moja
przeszłość...to wszystko wróciło...Ale to już nieważne. To
wszystko nieważne. To było. I nie będzie.
Ale...Yotaka. Tak, jego na pewno nie
ma. Czy naprawdę potrafię zapomnieć o nim, o tym wszystkim? Jestem
aż tak zimny i nieczuły?
Ukryłem twarz w dłoniach.
A ta sytuacja w Rinoll parę dni
temu...Nie byłem w stanie nic zrobić. Mogłem tylko stać i
patrzeć, jak Yogi i Tsukumo ze wszystkim sobie radzą.
Yogi...Co się stało Yogiemu? Wiem,
że teraz przechodzi leczenie w Wieży Badawczej. A wtedy...Widziałem
to, wyglądał jakby oszalał, a później wszystko wróciło do
normalności.
Jakby przez chwilę przestał być
sobą, tylko kimś zupełnie innym.
Ci dwaj nas atakowali. Nai był
bezbronny.
A ja mogłem tylko stać i ewentualnie
popisywać się swoją umiejętnością strzelania z pistoletu, który
w przypadku Varugi nie stanowił większego zagrożenia od rzucania
piłeckami ping-pongowymi.
Bezsilność. Beznadziejność.
Marność.
-Niech to szlag! - zakląłem i
odwróciłem się na bok, zwijając się w kłębek i zakopując
głębiej w pościeli.
Wyprawa do Rinoll, nawet ta cholerna
parada Cyrku...To wszystko miało odwrócić moją uwagę, a stało
się wręcz przeciwnie. Potwierdziło jedynie to, że jestem nikim
więcej jak zwykłym złodziejem, który do niczego się nie nadaje,
odsuwa się od wszystkich, wmawiając sobie, że to z odwagi, nie z
tchórzostwa, który nie potrafi ochronić bliskich sobie osób.
Zaśmiałem się gorzko. Bliskich
osób? Ja? Nigdy nie miałem nikogo takiego. Co mnie opętało? Te
wydarzenia...zmieniają mnie.
Nie chcę tego... Chcę?
-Aaargghhh. - znów złapałem się z
wściekłością za głowę. Dupek, dupek, dupek, dupek...
-Co Yogi tu robi, baah? Yogi nie może
opuszczać szpitala, baah.
Nagłe odgłosy z korytarza wyrwały
mnie z zamyślenia. Wygrzebałem się niezdarnie spod kołdry i
wychyliłem zza ramy piętrowego łóżka, by zerknąć na korytarz
przez otwarte drzwi.
-Przepraszam, owieczko, muszę lecieć!
Uniosłem brwi, słysząc najpierw
imię Yogiego, a teraz wyraźnie jego głos. Chwilę potem...
-Tu nie wolno biegać, baah!
A sekundę później szybko mknącą
korytarzem jasną plamę.
-Yogi... - mruknąłem.
Co ten tleniony kretyn wyprawiał?
Miał przecież się leczyć, dochodzić do siebie po tym całym
szaleństwie w Rinoll. Zwiał z Wieży? Pewnie już go szukają... A
przecież chyba jeszcze całkowicie nie wyzdrowiał...
Zaraz, zaraz...Martwię się o
Yogiego? Absurd.
-Co się ze mną dzieje?! - warknąłem
do siebie, teraz już naprawdę poirytowany.
Zeskoczyłem z łóżka, lądując
twardo na podłodze, po czym wyszedłem z pokoju i ruszyłem w
stronę, w którą – jak mniemam – udał się Yogi.
Na końcu korytarza zastałem uchylone
drzwi do bawialni. Zaczaiłem się za jednym z tych sztucznie
wytworzonych mechanicznych drzew, których wciąż nie potrafiłem
rozgryźć, i nastawiłem ucha.
-Nai-chan! - usłyszałem radosny
okrzyk.
-Yoooogiiii! - głos tego bachora.
Chwila śmiechu i powitań.
-Yogi, zwariowałeś? - to Tsukumo, jak
zwykle chłodna i opanowana, aczkolwiek czuć było w jej tonie nieco
zmartwienia i złości. - Przecież miałeś przebywać w szpitalu.
Akari dostanie szału.
-Eee...No tak, o tym nie
pomyślałem...Ugh. - Yogi panicznie bał się różowowłosego
doktorka. Zawsze zastanawiało mnie, czemu. - Ale tak się za wami
stęskniłem, nie mogłem dłużej czekać, więc wyszedłem przez
okno...
-CO TAKIEGO?
-...i odnalazłem Statek, na szczęście
nie byliście daleko...
-Teraz możesz być pewien, że Akari
się wścieknie. Hirato wie, że tu jesteś?
-Ermmm...
-Jak się czujesz, Yogi? - Nai,
beztroski i niczego nieświadomy...Co za dzieciak. Nie, stop.
Zwierzę. To zwierzę, tak?
-Znacznie lepiej, mały Nai! Właściwie
to doskonale. Doszedłem więc do wniosku, że nie ma sensu dłużej
marnować czasu w Wieży. Nie mam pojęcia, dlaczego wciąż mnie tam
przetrzymywali...
-Może dlatego, że tak jakby przez
swoją alergię postradałeś zmysły w Rinoll i wystraszyłeś nas
wszystkich śmiertelnie, Yogi. - mruknęła Tsukumo. - W tym
Garekiego, choć pewnie nigdy tego nie przyzna.
Drgnąłem. Ha! Ja? Bać się o
Yogiego? Co za banda idiotów. Chyba sobie żartują.
Zaraz... Czy nie mają racji?
-Och! Gareki! Wszystko z nim w
porządku? - dopytywał się wyraźnie nerwowy Yogi.
-Tak, nikomu nic się nie stało, tylko
ty trochę odleciałeś.
-Rany, nieważne, co ze mną. Byle
Naiowi-chan i Garekiemu-kun nic nie groziło. - westchnął. - Te
dzieciaki są dla mnie bardzo ważne.
Nai zachichotał, a we mnie wściekłość
osiągnęła poziom maksymalny, o ile go grubo nie przekroczyła.
Dzieciak?!
Nie wytrzymałem i wychynąłem zza
drzewa, stając w drzwiach.
-Kogo nazywasz dzieciakiem? -
warknąłem.
W bawialni, czyli sporym pomieszczeniu
pełnym wielkich, miękkich kanap, dywanów i wszelkiego rodzaju
sprzętu elektronicznego, od komputerów po telewizory, a także
regałów z książkami i tym podobnych, znajdowały się teraz tylko
trzy osoby, plus ja; prawdopodobnie spowodowane to było tym, iż na
każdym piętrze nieskończenie ogromnego Statku znajdowała się
taka bawialnia, a tą część kwater zajmowałem tylko ja, Nai, Yogi
oraz Tsukumo.
Wspomniana trójka utkwiła teraz
wzrok we mnie; Nai i blondynka siedzieli na kanapie, a stolik obok
nich zapełniony był różnymi materiałami do szycia; ostatnio
stało się to ich ulubionym zajęciem, ku mojej pogardzie.
Yogi stał obok nich ubrany w typowe
dla pacjentów Wieży luźne, białe spodnie i taką samą koszulę z
charakterystycznym logiem. Był boso. Ucieczka ze szpitala była
wprost wymalowana na jego twarzy, a poczucie winy emanowało z niego
na kilometr.
Niemniej jednak na mój widok
pojaśniał.
-GAREKI-KUN! - krzyknął i pogalopował w moją stronę. Szok mnie sparaliżował, nie potrafiłem się ruszyć.
-GAREKI-KUN! - krzyknął i pogalopował w moją stronę. Szok mnie sparaliżował, nie potrafiłem się ruszyć.
Już po chwili Yogi ściskał mnie w
swoich ramionach, a mnie brakowało powietrza.
-Hej! Pohamuj się trochę! - syknąłem.
Blondyn odskoczył ode mnie jak
poparzony.
-Przepraszam, Gareki. Po prostu...erm,
tak dawno się nie widzieliśmy...ermm...
-Raptem parę dni. - burknąłem.
-Tak się cieszę, że jesteś cały i
zdrowy, okropnie się martwiłem, wiem, że przestraszyłem cię
wtedy w Rinoll, tak mi przykro, przepraszam.
-Yogi, to nie była twoja wina, Gareki
na pewno to rozumie. - wtrąciła Tsukumo.
Kiwnąłem głową dla świętego
spokoju. Yogi stał tuż przede mną, nasze twarze dzieliło
paręnaście centymetrów, a chłopak wciąż trzymał mnie za
ramiona, w związku z czym nie miałem innego wyjścia jak patrzeć w
tą jego rozpromieniona twarz, złote kosmyki włosów i piękne
fioletowe oczy, wpatrujące się z kolei we mnie.
Chwila moment. Pomyślałem „piękne”?
Co mi do cholery chodzi po głowie? Nie wierze, że zwracam uwagę na
takie rzeczy. Pominę już fakt, że serce od paru minut bije jak
szalone w mojej piersi.
Automatycznie zrobiłem skwaszoną
minę. Yogi chyba znów uznał, że zrobił coś źle, szybko się
ode mnie odsunął i posmutniał. Przypomniałem sobie naszą
ostatnią rozmowę. Właściwie wymianę słów. Kiedy to
zaprzeczyłem, że jestem jego przyjacielem. Prawdopodobnie chłopak
myśli, że go nienawidzę.
A przecież to nie tak... Sam już nie
wiem, za kogo go uważam. Wmawiam sobie, że jestem sam, sam, i tylko
sam, ale chyba – cóż – przywiązałem się do całej trójki
tych, jeszcze nie tak dawno temu obcych mi ludzi. Czy tego chciałem,
czy nie. Stało się. Chyba nie miałem nic do powiedzenia.
Yogi...Nie nienawidzę go. Nic nie
jest jego winą. To JA nie wiem, kim jestem, i kim on dla mnie jest.
Cholerne serce... Co ono ma do tego?! Dlaczego teraz tak szalało?!
Nie chcę tego, nie chcę stać się słaby...
Wewnętrzna walka całkowicie zbiła
mnie z pantałyku. Zauważyłem, że moi przyjaciele – których
wciąż trudno mi tak nazwać – patrzą na mnie uważnie, a ja mam
nogi jak z waty. Za dużo myśli, za dużo emocji, za dużo...
-Wszystko gra, Gareki-kun? - zapytał
Yogi, zachowując dystans.
Nie odpowiedziałem. Ruszyłem się
ledwo z miejsca i po przejściu całego pomieszczenia opadłem na
kanapę w kącie, naprzeciwko wielkiego okna. Zdążyłem zobaczyć
jedynie zatroskany wzrok Naia i zamyślony Tsukumo.
-Gare...ki? - wydukał Nai.
-Zostawcie mnie kurwa samego, na litość
boską. - zawarczałem. Teraz zachowywałem się jak rozwydrzony
bachor. Za dużo, tego było za dużo.
Zatopiłem wzrok w krajobrazie za
szybą. Światła odległych miast, ciemne niebo, szare chmury i
jasne gwiazdy. Wbrew pozorom oczy miałem suche. Zbyt wielki zamęt w
głowie nie pozwalał na łzy.
Usłyszałem głuchy tupot stóp po
dywanie, a później po posadzce na korytarzu, następnie trzask
drzwi. Tak, nareszcie mnie zostawili...Nie potrzebuję
nikogo...Jestem sam, zawsze byłem. Nie mogę się zmienić. Nie
potrzebuję nikogo...
-NIE POTRZEBUJĘ NIKOGO! - wrzasnąłem
rozpaczliwie do samego siebie.
-A ja myślę, że potrzebujesz,
Gareki-kun.
Podskoczyłem i odwróciłem się.
Oparty o kanapę stał obok mnie Yogi. Wyglądał na smutnego i
naprawdę zmartwionego. Zmierzwione blond włosy, blada skóra,
błyszczące oczy, szczupłe ciało.
Z powrotem skupiłem się na świecie
za oknem.
-Co ty tu robisz? Powiedziałem,
żebyście wszyscy wyszli...
-Przyjaciele nie zostawiają swoich
przyjaciół.
Uniosłem głowę. Znów wezbrała się
we mnie złość, która wyparła rozpacz.
-Ja nie mam przyjaciół. - mruknąłem.
I kolejny raz to samo. Nie
powiedziałem tego całkiem świadomie. Wygląda na to, że to taki
mój mechanizm obronny. Zaprzeczanie rzeczywistości. Wypieranie jej.
Izolowanie się.
-Przestań wmawiać sobie głupoty.
Zaskoczył mnie fakt, że tym razem
Yogi się nie poddał, tylko...
No właśnie. Uderzył w samo sedno.
Podciągnąłem kolana pod brodę,
uporczywie nie odwracając wzroku.
Usłyszałem ciche westchnięcie.
Chwilę później Yogi usiadł obok.
-Nie ignoruj mnie, Gareki. Nie ignoruj
przyjaciół. Nie zaprzeczaj temu, że ich masz, bo my będziemy przy
tobie, czy się z tym zgodzisz, czy nie.
Zaciskałem pięści. Miałem tego
dosyć, a z drugiej strony pragnąłem tego. Pragnąłem ciepła i
bliskości ludzi, którym na mnie zależy. Cholera, człowiek ma w
sobie tyle przeciwności! Niech to szlag!
-Gareki, spójrz na mnie.
Milczałem. Nie chciałem na niego
patrzeć. Wiedziałem, że wtedy się złamię.
-Spójrz na mnie.
Po drugim nieudanym podejściu Yogi
niespodziewanie chwycił mój podbródek i skierował moją głowę w
swoją stronę. Uległem mu, nie miałem wyboru. Nie walczyłem.
Ponownie dzieliła nas tak mała odległość. Moje serce
zatrzepotało. Co tu się kurwa dzieje?!
Fiolet jego oczu. Naprawdę były
smutne. Martwił się o mnie? Czy to możliwe, że mu na
mnie...zależy? Czy to możliwe, żeby komukolwiek na mnie zależało?
-Gareki... - szepnął. - Ty i Nai...
Pojawiliście się tutaj tak nagle i wnieśliście tak wiele
świeżości na Statek... Do mojego życia. W końcu znalazłem jakiś
cel poza ślepym wypełnianiem rozkazów rządu i walczeniem z
przestępczością. Jesteście nim wy, ochrona was, pomoc Naiowi w
odnalezieniu Karoku, i...pomoc tobie.
-Mi? - prychnąłem szyderczo. - Niby w
czym?
Rozbroił mnie. Pomóc mi? Mi nie
trzeba w niczym pomóc. Nie wiem, co tu w ogóle robię. Nie byłoby
mnie tutaj, gdyby nie Nai. Nic z tych rzeczy by się nie wydarzyło,
gdyby nie ta pieprzona bransoletka i moja chciwość.
Chciwość? A może tak naprawdę
chciałem po prostu pomóc temu dzieciakowi?
Wszystko potoczyło się tak szybko. A
ja jestem całkowicie bezużyteczny, nie mam nawet do czego się
Cyrkowi przydać. Trzymają mnie tu i chronią, nie wiadomo po co.
Bezużyteczny.
-Pomóc ci znaleźć sens. - odparł w
końcu Yogi.
Otwarłem szeroko oczy.
Sens? Znaleźć...sens?
Tak. Potrzebowałem go. Bardzo go
potrzebuję. Byłem tylko złodziejem, cóż to był za żywot?
Teraz...to tak jakbym dostał drugą szansę. By zacząć wszystko od
nowa.
-Masz rację. - wyszeptałem.
-Huh? - Yogi wydawał się kompletnie
zaskoczony moją odpowiedzią.
Cóż...W sumie, ja sam byłem.
-Nie rozumiem tylko, dlaczego tak ci na
mnie zależy. - wypaliłem prawie bezgłośnie.
Czas mijał, a my trwaliśmy w
bezruchu. Twarzy Yogiego nie byłem jednak w stanie całkowicie
odszyfrować. Wyglądał, jakby coś kalkulował w głowie.
Przełknąłem ślinę. Czekałem na
jego odpowiedź. Serce znowu waliło jak szalone. A ja zacząłem
żałować tego, że w ogóle zadałem tak głupie pytanie. Co mi
strzeliło do łba? Mnie na nikim nie zależy, i nikomu na mnie, to
się nie zmieni, nie...
Drgnąłem, gdy Yogi poruszył ręką
i delikatnym, ostrożnym ruchem odgarnął z mojego czoła niesforny
kosmyk włosów. Co on wyrabiał? Co to miało znaczyć?
Napięcie osiągnęło apogeum.
Chciałem przerwać tę niezręczną sytuację, ale nie wiedziałem
jak. A wtedy...
-Bo ty i Nai jesteście dla mnie jak
młodsi braciszkowie, kochane dzieciaki. - Yogi uśmiechał się
przymilnie.
Wybałuszyłem oczy, nawet nie zdając
sobie z tego sprawy. Nie wiem, czy byłem w tym momencie bardziej
wściekły czy zawstydzony.
Zawstydzony? Niemożliwe. To nie ja.
Złość wzrosła.
Tymczasem Yogi poczochrał moje włosy
w typowo ojcowskim geście i nie przestając się uśmiechać, dodał
jeszcze:
-Dlatego tak się o was troszczę i
chcę was chronić za wszelką cenę. Bo jesteście moimi bezbro...
-ZAMKNIJ SIĘ WRESZCIE! - wrzasnąłem,
jednocześnie uderzając Yogiego w twarz z otwartej dłoni. To też
zrobiłem nieświadomie. Nawet długo się nie namyślałem, to był
impuls. Tak często się to zdarzało...Skrzywdziłem tak Yogiego już
kolejny raz. Czyżby bicie go weszło mi w nawyk? Za kogo ja się
uważałem, żeby tak go traktować? Jest ode mnie sześć lat
starszy, w dodatku należy do Cyrku. Ponadto jemu to nie
przeszkadzało w przyjaźnieniu się ze mną. Ale pewne było, że go
tym raniłem.
Ale on... Znów potraktował mnie jak
dziecko. Cały czas to robi. Czy nie wie, że tego nienawidzę?! A
dlaczego tak tego nie cierpię? Może dlatego, że nigdy nie miałem
prawdziwego dzieciństwa, moje życie było wiecznym cierpieniem,
poprzetykanym pasmem nieco szczęśliwszych chwil, gdy byłem z
Tsubaki i jej rodzeństwem. Zawsze byłem dorosły i irytowało mnie,
gdy ktoś uważał mnie za dziecko, którym już dawno przestałem
być.
A może...Chciałem odzyskać stracone
lata? W końcu poczuć czyjąś obecność, opiekę nade mną, nie
tkwić w tym wszystkim sam, nie radzić sobie ze wszystkim
samotnie... Czego ja do cholery tak naprawdę chciałem?!
Otworzyłem przymknięte wcześniej
oczy, zdając sobie sprawę, że oboje milczymy, bez żadnej reakcji.
Zszokowało mnie to, co zobaczyłem.
Yogi wciąż siedział przede mną w
tej samej pozycji, ale już się nie uśmiechał. Jego twarz wyrażała
coś pomiędzy zdumieniem a niezrozumieniem. Zwykle fioletowe oczy
jaśniały nienaturalnie, szeroko otwarte. Usta uchylone, brwi
uniesione. Złote fale włosów dziwnie migotały.
Na bladym policzku widniał czerwony
ślad mojej dłoni. Dotarło do mnie, co zrobiłem.
-Yogi... - powiedziałem ledwo
dosłyszalnie.
Uniosłem powoli rękę. Nie
kontrolując tego, co robię, dotknąłem policzka chłopaka.
Przesunąłem palcami po jego gładkiej skórze w miejscu
zaczerwienienia.
-Yogi... - powtórzyłem z bólem, tym
razem głośniej.
Miałem nadzieję, że wyraz jego
twarzy się zmieni, że wróci do normalności. Ale się
przeliczyłem. Cała postać Yogiego jaśniała, a jego źrenice
rozszerzyły się w nieludzki sposób.
To przypomniało mi o Rinoll. Tak,
dzieje się dokładnie to samo.
Opatrunek...Opatrunek na policzku.
Zniknął. Musiał oderwać się przy uderzeniu. Cholera!
Przecież...ten doktorek, Akari...Mówił coś o alergii na Varugi,
tak? Coś o komórkach i przeciwciałach. Ale skoro teraz nie ma
żadnej styczności z tymi potworami, nie powinno wydarzyć się nic
złego...Tak, na pewno...
Usłyszałem ciche sapnięcie.
Przeniosłem wzrok z powrotem na chłopaka. Jego oczy...czerwone...i
włosy...
Srebrne.
Jedynie jego mimika się nie zmieniła.
Serce wariowało w mojej piersi jak
szalone, tym razem ze strachu. Tak, byłem przerażony wtedy w
Rinoll. To było czyste szaleństwo. Yogi nie był sobą. Podobnie
teraz. Ale jak to możliwe? To nielogiczne. O co tutaj chodzi? Co się
dzieje? Może to po prostu wynik ucieczki ze szpitala...Może
pozostałości po kontakcie z Varugą wciąż nie zostały całkowicie
usunięte, wyleczone...I teraz...po oderwaniu opatrunku...
Albo...albo Akari coś ukrywa.
-Och, ty musisz być „Gareki-kun”!
Podskoczyłem gwałtownie na kanapie.
Twarz Yogiego wyglądała zupełnie inaczej. Nie inaczej niż sekundę
wcześniej. Inaczej niż kiedykolwiek wcześniej. Jak w
Rinoll...
To nie był ten Yogi. W jego oczach
lśniło coś łobuzerskiego. Szelmowski uśmiech rozszerzał usta,
ukazując śnieżnobiałe zęby. W całej jego postawie było coś,
czego u „normalnego” Yogiego nigdy nie widziałem. Tamten chłopak
był dziecinny, wesoły w niewinny sposób i okropnie wrażliwy. Ten
sprawiał wrażenie dorosłego z krwi i kości, a zarazem całkowitego
zabawowicza, pozbawionego skrupułów i jakichkolwiek barier
grzesznika.
To nie on.
A
jednak... Jakim cudem wciąż mnie pamiętał? Ostatnim razem nie
wiedział, kim jestem. Coś w nim... W końcu mimo wszystko to
wciąż...
-Yogi? - zapytałem
i zdałem sobie sprawę, że mam zachrypnięty głos.
-Coś ty taki
zdziwiony?
-Pa...pamiętasz
mnie?
Srebrnowłosy
uniósł brew.
-Oczywiście, że
tak. Dlaczego miałoby być przeciwnie?
Z otwartymi ustami
wgapiałem się w niego, totalnie nic nie rozumiejąc.
Rozejrzał się po
pokoju, ziewając szeroko.
-Aaach! Jesteśmy
sami? Tak właściwie, to jak się tu znalazłem? Hm. Musiała być
ostra balanga, co? - znów spojrzał na mnie, szczerząc zęby.
Chwilę potem wybuchł śmiechem.
-Gareki-chan,
wyglądasz jak płotka.
CHAN?!
-O rany, zamkniesz
buzię czy mam ci w tym pomóc?
Nie docierało do
mnie to, co się dzieje. Wiem, że w odpowiedzi otworzyłem usta
jeszcze szerzej, zszokowany do granic. Potem usłyszałem
westchnienie. Poczułem na twarzy gorący, miętowy oddech. Gdy
skupiłem wzrok przed sobą, zobaczyłem jedynie dwoje jarzących się
oczu. Za plecami miałem oparcie kanapy. Byłem osaczony i
sparaliżowany, pozbawiony drogi ucieczki.
-Yogi... -
wydusiłem. - Co ty robisz?
-Nic takiego.
Uznałem, że przyda nam się trochę zabawy. Co nie, Gareki-chan?
-Ja... - próbowałem
protestować.
Ale nie zdążyłem,
bo ułamek sekundy później usta Yogiego dotknęły moich.
Z początku było
to coś delikatnego. Starałem się nie zamykać oczu, mając zamiar
zachować trzeźwy umysł i go od siebie odepchnąć. Moje usta były
sztywne, cały taki byłem, walczyłem z tym, walczyłem z poddaniem
się temu chłopakowi. Wiedziałem, że gdy dopuszczę go głębiej,
nie będzie już odwrotu. Byłem w ogóle w stanie mu się poddać?
Oboje jesteśmy chłopakami. Co ja wyprawiam... Yogi nie jest sobą –
nie wiadomo w ogóle, kim – więc to zrozumiałe, ale ja...Dlaczego
od razu go nie odepchnąłem? Dlaczego nie potrafię teraz tego
zrobić?
Co to...Czy to
moje serce tak wali? Ale to już nie strach, to...to dziwne uczucie
podniecenia.
Nie, nie, to złe!
Ale...
Yogi naparł na
mnie mocniej, kładąc swoje dłonie po obu moich stronach. Teraz
byłem uwięziony. Nie wiedziałem, co robić, myśli szalały... A
srebrnowłosy wyraźnie domagał się ode mnie jakiegoś ruchu.
Co ja mogłem
poradzić...Jego rozpalone usta przytknięte do moich...Jego oddech
owiewający moją twarz...Ciepło jego ciała, tak blisko mojego...
Wiedziałem, że to złe. Ale całe życie pragnąłem tej bliskości,
wmawiając sobie, że tego nie potrzebuję, że jestem zimny, że nie
mam uczuć. Ale byłem tylko człowiekiem, nędznym człowiekiem.
Zmrużyłem oczy,
by po chwili zamknąć je całkowicie. Polegałem jedynie na zmyśle
dotyku. Yogi najwyraźniej uznał to za znak aprobacji, bo naparł
jeszcze mocniej. Jakby tego było mało, rozchyliłem szerzej usta,
pieczętując swój los i to, co miało się wydarzyć tego wieczora.
Wyczułem jak Yogi
się uśmiecha, a zaraz potem brutalnie zaatakował moje wargi w
namiętnym pocałunku. Nie mogłem się oprzeć temu gorącu. Było
tak kuszące. Chciałem więcej, więcej, więcej...
Sapnąłem, gdy
język Yogiego wdarł się do mojej jamy ustnej, dokładnie ją
penetrując. Podobało mi się to. Nie kontrolowałem tego, co robię.
Czułem się jak po solidnej dozie środku narkotycznego. Byłem
jednocześnie otumaniony i niesamowicie świadomy; moje zmysły się
wyostrzyły, a zarazem rzeczywistość ta była dziwnie zamglona,
odległa, jakby to nie działo się naprawdę.
Nie mając nic do
stracenia, uniosłem ręce do tej pory ułożone na siedzeniu kanapy,
chwyciłem Yogiego za koszulkę i przyciągnąłem go do siebie.
Usłyszałem gardłowy chichot. Ta sytuacja wyraźnie go bawiła.
Ściślej mówiąc, moje zachowanie i reakcje.
Tak, w tym
momencie go pragnąłem. Ze strony biernej przeszedłem więc nieco w
aktywną i wyciągnąłem własny język, by zbadać podniebienie
chłopaka.
Wyczułem, że mu
się to spodobało.
Doskonale
wiedziałem, co robić, mimo że wcześniej nigdy nie całowałem się
w TEN sposób, nigdy nie dopuściłem do siebie nikogo aż tak
blisko. Przez to czułem się przy Yogim mały i niedoświadczony;
było widać, że starszy chłopak miał wiele takich incydentów.
Nie, stop,
zapominam, że to nie on, to nie prawdziwy Yogi... Byłem pewien, że
z blondynem nigdy nie doszłoby do czegoś takiego. Doskonale
wiedziałem, że traktował mnie jak przyjaciela, jak młodszego
brata; sam to zresztą wyznał. Troszczył się o mnie, tak że
często miałem dość, i na pewno nie dopuściłby się tego, co w
tym momencie robił srebrnowłosy.
Ale...cóż. Czy
chciałem wykorzystać tę chwilę, gdy tamten Yogi zniknął i
pojawił się ten nowy, który tak mnie pociąga?
Owszem, pociąga
mnie. Wstyd mi to przyznać, ale tak jest.
Moje rozmyślania
przerwał sam przedmiot refleksji, popychając mnie na plecy na
miękką kanapę. Nie opierałem się. Yogi trwał pochylony tuż
nade mną. Mało tego, usiadł na mnie okrakiem. Czułem narastające
podniecenie w okolicach podbrzusza, tym bardziej że krocze Yogiego
ocierało się o moje przy każdym, nawet najmniejszym ruchu.
Uchyliłem lekko
powieki. Yogi... On był piękny. W jakiś sposób przerażający w
swojej lekkomyślności i łaknieniu rozrywek, ale piękny. Widziałem
każda jego zarysowaną pod skórą kość, każdą żyłkę, każdy
zazwyczaj niewidoczny pieg. Zbliżył nagle twarz do mojego ucha i
wyszeptał, liżąc równocześnie mój policzek:
-Hej,
Gareki-chan...
Po czym
niespodziewanie poruszył się na moich biodrach. Rozognione
przyrodzenie zareagowało falą nieznanego dotąd uczucia i zanim się
powstrzymałem, jęknąłem cicho.
Yogi zarechotał.
-Aleś ty wrażliwy.
Przeniósł głowę
niżej, ku mojej szyi i pocałował ją; właściwie niemalże się w
nią wgryzł, zasysając skórę. Rozszerzyłem oczy. Gdy się
oderwał, nie dość, że to miejsce pulsowało, to cały drżałem.
-Yogi... -
wykrztusiłem.
-Cii...Jeszcze nie
teraz. Jest za wcześnie. Musisz wytrzymać do końca zabawy.
Milczałem, wciąż
w transie.
-Obiecujesz? - Yogi
wtulał twarz w zagłębienie w mojej szyi.
Nie potrafiłem
nic powiedzieć...
...ale znów
jęknąłem, tym razem głośniej, gdy gwałtownie się poruszył,
wiercąc się przez chwilę w miejscu. Sukinkot doskonale wiedział,
jak to na mnie działa.
-Pytałem, czy
obiecujesz? - zamruczał.
-T...tak, obiecuję.
- zdołałem wydukać. Wszystko w moim ciele wibrowało i krzyczało
błagalnym tonem o więcej przyjemności.
Yogi przytknął
swoje usta do moich i rozpoczął kolejny namiętny pocałunek.
Szarpał moje wargi, gryzł je, pociągał, lizał. Wpychał swój
język do środka i szukał mojego, a ja nie pozostawałem mu dłużny.
Zawiesiłem ręce na jego szyi i wplotłem palce w jedwabiste włosy.
Chłonąłem gorące powietrze z jego ust, toczyłem walkę z jego
językiem. Wilgotność tylko bardziej mnie drażniła, ale w
przyjemny sposób; jak drażni nas morska bryza czy promienie słońca.
Nakręcałem się coraz bardziej.
Yogi chyba to
wyczuł, bo położył dłonie na mojej klatce piersiowej i ani się
nie spostrzegłem, gdy brutalnie rozerwał moją koszulkę. Guziki
poleciały na wszystkie strony. Starałem się nie zaczerwienić.
Bądź co bądź, byłem właśnie tuż przed nim, pół nagi.
Przerwał męczenie moich warg, by przenieść się na tors.
Przejechał językiem po obojczykach, a następnie zaczął dręczyć
nim sutki. Poddałem się temu uczuciu rozkoszy ogarniającym całe
moje ciało.
Yogi naprawdę by
dobry w tym, co robił.
Zmrużyłem oczy,
gdy język zostawił górne partie mojej klatki piersiowej i powoli
podążył ku dolnym. Musnął żebra, zaraz potem podbrzusze.
Całował je delikatnie i żarliwie zarazem, jednocześnie majstrując
palcami przy moim rozporku.
Było mi cholernie
gorąco i duszno. Pojedyncze kosmyki lepiły się do twarzy.
Potrzebowałem teraz mocno się czegoś chwycić, toteż nie
puszczałem włosów chłopaka. Zanurzałem w nich dłonie niczym w
płynnym srebrze.
Serce waliło mi
jak młotem, gdy Yogi odpinał zamek, a następnie zsuwał spodnie.
Wiedziałem, że ta chwila zaraz nadejdzie. Chwila, gdy po raz
pierwszy w życiu znajdę się z kimś tak blisko. Chwila, gdy trudno
będzie mi dłużej wytrzymać. Miałem tylko nadzieję, że stanie
się to w odpowiednim dla Yogiego momentu, Bałem się, że nie
sprostam jego wymaganiom. Byłem przecież taki niedoświadczony, a
on...on...
-Aaaahh! -
wrzasnąłem.
To było nagłe.
Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem jak Yogi znów szczerzy się
łobuzersko, a w dłoni ściska mocno moje przyrodzenie; przez
bokserki, aczkolwiek wciąż odczuwałem to z nieprzeciętną silą.
Wrażliwe zmysły odbierały wszystko podwójnie.
-Spokojnie,
Gareki-chan. - wyszeptał, zbliżając się do mojego podbrzusza, nie
puszczając mojej męskości. Językiem zakręcił wokół pępka
parę okręgów, po czym ponownie przeniósł się na usta.
Zaatakowałem jego wargi z równą intensywnością co on moje.
Zamruczał z zadowolenia i jednym palcem przesunął po całej
wielkości mojego członka.
Podniecenie
osiągnęło apogeum. Byłem w stanie nawet przejąć inicjatywę.
Tak bardzo tego pragnąłem, tak bardzo pragnąłem Yogiego...
Zdjąłem jedną
rękę z jego karku i chwyciłem dłoń chłopaka, by pokierować ją
pod materiał bokserek, gdzie pożądałem jej najbardziej. W
podbrzuszu mrowiło mnie okropnie, ale pokochałem to uczucie.
Więcej, więcej,
więcej...
-Więcej! -
wyjęczałem.
Chichot.
-Więcej, mówisz?
Zacząłem
bezwiednie sapać.
-Dobrze. Dam ci
więcej, Gareki-chan.
-W...weź go.
-Nonono –
zacmokał słodko. - Nie miałem pojęcia, że jesteś taki
niegrzeczny. Nieładnie.
-Zamknij się. -
syknąłem i uniosłem głowę, by wgryźć się w wargi
srebrnowłosego.
Wyraźnie go to
zaskoczyło. Ale po energii, z jaką oddał pocałunek, mogłem się
domyślić, że mu się naprawdę spodobało.
Podczas gdy nasze
języki znów złączyły się w euforycznym tańcu walczących o
dominację, Yogi zdjął ze mnie bokserki i odrzucił je gdzieś w
odległy kąt pokoju. Gładził zimnymi palcami moją wielkość, a
ja zaciskałem zęby i pięści aż do krwi, by tylko wytrzymać jak
najdłużej. Po raz kolejny uderzyło we mnie to, jak doskonały był
Yogi w tym, co robił.
Począł
delikatnie przesuwać lodowatą dłonią po moim członku. Ściskał
mocno u nasady, by podrażnić sam czubek. Jego ruchy w pewien sposób
synchronizowały się z językiem penetrującym moją jamę ustną.
Wszystko razem doprowadzało mnie do szaleństwa. Wciąż miałem
ochotę na więcej. Zacząłem się zastanawiać, kto tu tak naprawdę
postradał zmysły, ja czy Yogi.
Nie potrafiłem
już dłużej być bierny. Nie w takim stanie. Dobrałem się do
koszuli chłopaka i po rozpięciu jej całej, wyrzuceniu za kanapę
oraz starannym przeanalizowaniu torsu łącznie z muśnięciem żeber
i wymęczeniem sutków, zająłem się także dresowymi spodniami.
Teraz miałem go
przed sobą w samych obcisłych slipach. Zdawałem się zapomnieć o
fakcie, że ja sam byłem już przecież całkowicie nagi. Jednakowoż
wcale mi to nie przeszkadzało. Zniknęła niepewność, zniknął
szok, zniknęło zawstydzenie. Wypełniała mnie jedynie obłędna
ekscytacja.
Bez cienia wahania
włożyłem rękę w tył ciasnej bielizny i ująłem w doń
pośladek. Był gładki i umięśniony. Ten gest zdziwił nie tylko
Yogiego, ale również i mnie. Nie tak bardzo jednak jak to, że po
raz pierwszy usłyszałem westchnięcie przyjemności mojego
kochanka. Przedtem wydawał się dobrze bawić, lecz sam nie wydał z
siebie żadnego dźwięku świadczącego o własnej odczuwanej
rozkoszy.
Zachęcony do
dalszych działań, ścisnąłem pośladek, po czym przeniosłem dłoń
do przedniej części ciała. Zachwyciłem się rozmiarem i
wyczuwalną urodą członka Yogiego. Moja ręka wydawała się czymś
brudnym i przyziemnym w porównaniu z tą męskością, która równie
dobrze mogła należeć do jakiegoś anioła. Powróciło uczucie
marności, którą byłem przy tym chłopaku. Szybko jednak
wyparowało, gdy do moich uszu dotarł głos srebrnowłosego, a
właściwie jęk prosto w moje usta, gdyż nie przestawaliśmy się
całować.
-Ga...-Gareki-cha...chan...
-Myślałeś, że
tylko ty tak potrafisz? - specjalnie oderwałem się od niego, by
wyszeptać te słowa, a zaraz potem wylizałem jego ucho,
przygryzając je kilkakrotnie. Moja dłoń mechanicznym ruchem
pieściła członka chłopaka.
Nie wiedziałem,
co robiłem, ani co mną kierowało. Nie myślałem o tym. Nie
poznawałem siebie. To tak jakby wszystkie moje najgłębiej ukryte
pragnienia nagle postanowiły ujrzeć światło dzienne, wydostać
się na powietrze, wykrzyczeć się, zawładnąć mną. Uległem.
Poza tym, tylko w
ten sposób mogłem odwlec przedwczesny moment własnego wybuchu.
Yogi parsknął
śmiechem.
-O nie, nie, nie,
kochanie. Nie mam najmniejszego zamiaru pozwolić ci dominować. -
powiedział.
-Choć przyznam, że
jesteś niezły. - dodał półgłosem.
Ani się nie
zorientowałem, gdy złapał mnie za ramiona i rzucił na kanapę.
Następnie zdjął slipy i pochylił się nade mną. Miałem ponownie
okazje przyjrzeć się wszystkim szczegółom jego pięknej twarzy.
Lśniące czerwone oczy miały w sobie coś złowieszczego. Czy się
bałem? Nie. Chciałem, by robił ze mną, co mu się żywnie podoba.
Chciałem przyjemności, nieważne za jaką cenę. Dość miałem
życia w cierpieniu. Chciałem się uśmiechać, chciałem się
cieszyć. Chciałem rozkoszy, chciałem...
...chciałem
kochać.
Raptem Yogi ujął
moją twarz w obie dłonie. Delektowałem się gładkością jego
dłoni i tym oddechem...Atmosfera była tak gęsta, że można by
kroić powietrze nożem. Robiło się coraz goręcej.
-Gareki-chan... -
pomruk srebrnowłosego wprawił w drżenie wszystkie moje komórki.
Nie musiałem patrzeć w kierunku własnej męskości, by wiedzieć,
że cała stoi na baczność i pulsuje. Ale odważyłem się zerknąć
na członek Yogiego. Mogłem przyjrzeć mu się w całej okazałości.
Ku mojej uciesze, znajdował się w takim samym stanie co mój.
Tymczasem chłopak
pocałował mnie w czoło i powiedział aksamitnym głosem:
-Dziś przeżyjesz
najlepsze chwile w całym swoim dotychczasowym życiu, Gareki-chan.
Przełknąłem
ślinę. Nie mogłem się doczekać.
-Sprawię, że
będziesz krzyczał z rozkoszy moje imię. - mówił dalej, palcem
lawirując po moim torsie i podbrzuszu.
Sama wizja
napawała mnie rozpłomienieniem. Nie myślałem o niczym innym. Nie
potrafiłem. Nie chciałem.
Chwyciłem
kurczowo chłopaka za włosy i spojrzałem mu prosto w oczy.
-Zrób to, Yogi. -
powiedziałem, sam nie wierząc w to, co mówię. - Wejdź we mnie.
Tego wieczora należę cały do ciebie.
Srebrnowłosy
uniósł brwi, ale zdziwiony wyraz szybko przekształcił się w
iście diabelski. Iskry w jego oczach sprawiały, że płonąłem od
środka.
-Jak sobie życzysz.
- odparł głosem tak erotycznym, że serce przyspieszyło
kilkakrotnie.
Opadłem z
powrotem na kanapę i przeniosłem wzrok na sufit. Wiedziałem, co
teraz nastąpi. Choć sam wyraźnie dałem do zrozumienia, że tego
chcę, choć wszystko, co się do tej pory wydarzyło w tym pokoju
zmierzało do tego właśnie aktu, nie mogłem pozbyć się uczucia
strachu przed tym, co ma nadejść. Nie potrafiłem określić, skąd
ono się brało. Lęk przed nieznanym...
W końcu to miał
być mój pierwszy raz. Ponadto, nie z dziewczyną, a z chłopakiem.
Nie byłem dzieckiem, wiedziałem, na czym to polega, i że odbiega
to od normy. Ale nie mogłem – nie chciałem przestać. Ten jeden
jedyny raz posłuchałem głosu serca, nie rozumu.
Tymczasem Yogi
zaczął muskać palcami okolice mojego wejścia, drugą ręka zaś
pieścił członka. Bałem się, że wybuchnę, byłem niebezpiecznie
blisko. Zacisnąłem nerwowo pięści, zagryzłem wargę.
Najpierw
poczułem stosunkowo lekki ból. Odgadnąłem, że Yogi próbuje
przygotować mnie na swoją wielkość. Zdobyłem się na spojrzenie
w tamtą stronę. Chłopak wkładał we mnie swój palec wskazujący,
nie przestając patrzeć mi w oczy. Czułem, jak moje policzki
czerwienieją (cóż, rychło w czas, doprawdy), a mimo to nie mogłem
odwrócić wzroku. Wtedy zrozumiałem, jak to zrobimy; właśnie tak,
patrząc sobie w oczy.
Wszystkie
mięśnie zaprotestowały, gdy drugi palec zagłębił się we mnie.
Po trzecim nie powstrzymałem syknięcia. A gdy zaczęły się powoli
poruszać, moje myśli odleciały gdzieś w kosmos. Nie miałem gdzie
podziać rąk, więc wczepiałem je w oparcie kanapy.
A to
był dopiero początek końca.
Kiedy
palce wynurzyły się z mojego wejścia i na chwilę zapadła
kompletna cisza, wstrzymałem oddech w gotowości na kolejny krok.
A
nadszedł on szybciej i gwałtowniej niż się spodziewałem. Co tu
dużo mówić...Yogi po prostu obcesowo we mnie wszedł. Cały,
calusieńki.
Krzyknąłem
jednocześnie w bólu i ekstazie.
Chłopak
pochylił się nade mną po raz enty, mając swoje dłonie po obu
moich stronach.
-Patrz
na mnie, Gareki. Patrz mi w oczy.
Zmusiłem
się do tego. Nie wiedziałem, czy ten widok pozwalał mi lepiej to
znieść, czy gorzej.
Złapałem
Yogiego tym razem nie za włosy, acz za plecy. Wbiłem swoje
paznokcie w jego nieskazitelną skórę, gdy niespiesznie wyłonił
się ze mnie, by znów wbić się z werwą.
Po
kilku takich razach przestałem odczuwać ból. Pozostała sama
błogość, porażająca błogość. Moje ciało, tak jak wcześniej,
łaknęło więcej.
-Szybciej
– zajęczałem. Może i brzmiałem jak lamentująca niewiasta, ale
miałem to głęboko gdzieś. Cóż...równie głęboko, jak miałem
teraz Yogiego.
Szeroko
rozstawione nogi zahaczyłem o grzbiet chłopaka, gdy ten zgodnie z
moim życzeniem dokonywał penetracji coraz szybciej. Ponadto wgryzł
się w moje usta i całował mnie, nie zamykając oczu. Starałem się
robić to samo, ale przychodziło mi to z wielkim trudem. Zauważyłem
na jego czole i szyi kryształowe kropelki potu. Takie same
wyczuwałem u siebie. Gorąco, gorąco, gorąco.
-Yogi...
Jęczałem.
Jęczałem naprawdę głośno, właściwie wiłem się w spazmach,
ale nie przejmowałem się tym, albo że ktoś może nas usłyszeć.
Radowały mnie z kolei takie same jęki i sapanie ze strony Yogiego.
Podniecało mnie to jeszcze bardziej.
-Yogi...!
Chłopak
znów przyspieszył tempo – o ile było to w ogóle możliwe, bo
niebywale się zapędził. W zasadzie to rżnął mnie jak zwykłą
dziwkę, ale nie mogę powiedzieć, że mi się to nie podobało, bo
było wręcz przeciwnie. Jęczenie przeobraziło się w konwulsyjne
okrzyki. Czułem, że zbliża się mój koniec. Moje paznokcie
prawdopodobnie zostawią blizny na plecach Yogiego na długi czas.
-YOGI!
Zwolnił
nieco, tylko po to, by zacząć pieścić moją męskość. Najpierw
robił to powoli, ale później wyszedł ze mnie tak nagle, jak
wszedł, i wrócił do pieszczenia ze zdwojoną prędkością. Czułem
jak ocean podczas sztormu. Wzburzone fale wezbrały się dziko. Ten
moment...
-Yogi...Yogi,
ja...ja zaraz...do...do...docho... - nie zdążyłem dokończyć
zdania, bowiem moich ust wydobył się nieokiełznany krzyk, który
odbił się echem po pomieszczeniu.
Wulkan.
Erupcja wulkanu. To chyba najtrafniejsze porównanie. To ciepło
rozlewające się po całym ciele niczym lawa. Błogość, rozkosz,
ekstaza. Każdy nerw z osobna i wszystkie razem. Przyjemna pustka w
głowie.
Uchyliłem
powieki. Yogi, wyszczerzony, z włosami mokrymi od potu, zlizał ze
swoich palców moje nasienie, po czym wskazał swojego nabrzmiałego
członka.
-Do
broni, kapitanie. - wydyszał. Zaśmiałem się.
Podniosłem
się na klęczki. Chciałem to zrobić inaczej, spróbować czegoś
nowego, więc bez uprzedzenia wsadziłem w usta męskość
srebrnowłosego.
Jego
okrzyk mówił sam za siebie, i był najwspanialszą muzyką, jaką
do tej pory słyszałem.
Dawałem
z siebie wszystko. Zanurzałem go aż głęboko w gardle,
przygryzałem, lizałem. Dla urozmaicenia, dłonie zabawiały się
jądrami. Chciałem dać mu jak najwięcej przyjemności, by znalazł
się za moją sprawą w tym krótkotrwałym raju, tak jak on zrobił
to ze mną.
-Gareki...
- wyzipiał, po czym gorąca ciecz wypełniła moje usta. Podniosłem
wzrok i patrząc chłopakowi w oczy, przełknąłem ją.
Gdy
doszedł do siebie, potrząsnął głową i opadł na kanapę.
Wyglądał na zmęczonego do granic. No proszę, a wyglądał, jakby
nic nie mogło go złamać.
Nie
myśląc wiele, położyłem się na nim i wtuliłem twarz w jego
tors.
-Auć...
- Yogi skrzywił się i obrócił na bok, próbując zajrzeć na
swoje plecy. Zrobiłem to za niego, i także się skrzywiłem; skóra
w tym miejscu pełna była czerwonych śladów po paznokciach i
zadrapaniach.
-Nieźle
mnie urządziłeś. - powiedział srebrnowłosy. - „Yogi” nie
będzie zadowolony.
To
uświadomiło mi, w jak absurdalnej sytuacji się znalazłem.
-”Yogi”...Yogi...Nic
z tego nie rozumiem...Jesteś nim, a zarazem nie jesteś. O co w tym
wszystkim chodzi?
Na
twarz chłopaka powrócił łobuzerski uśmiech.
-Dowiesz
się w swoim czasie, Gareki-kun.
Prychnąłem.
-Mówisz
tak, a ja właściwie nie wiem, z kim się przespałem.
-Jak to
z kim? Ze mną.
-Tak,
ale w takim razie...Kim ty jesteś?
-Tym
będziesz się martwić jutro, a teraz śpij.
-Ale...
-Śpij.
Jutro rano wszystko wróci do normalności, obiecuję.
Zamknąłem
oczy. Nie musiałem długo czekać na to, by Yogi zasnął. Już po
paru minutach jego klatka piersiowa zaczęła równomiernie się
unosić, a oddech się uspokoił.
Jutro
wszystko wróci do normalności... Ale czy ja tego chciałem? Nie
miałem pojęcia, co Akari ukrywa na temat Yogiego i dlaczego to
wszystko się dzieje...Czy to nie obłęd?
Kolejny
problem polegał na tym...że mogłem się już bez bicia przyznać,
że kochałem starego, blond Yogiego. Kochałem jak brata – tak
myślę. Wcześniej nie wyobrażałem sobie, że mógłby go zastąpić
ktoś inny. A teraz...
Teraz
zdałem sobie sprawę, że pokochałem również tego srebrnowłosego
szelmę.
Ech, co
ja zrobiłem...Moje życie było już wystarczająco skomplikowane,
by jeszcze bardziej je utrudniać. Ale może Yogi miał rację...
Jutro wszystko się rozwiąże.
Zapadłem
w objęcia Morfeusza przytulony do gładkiego, bladego torsu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz